NewYorkPolonia >> Article
Gwiazdka nad La Platą

Migawka z Wigilii
Posted on: November 22, 2011

Polska znajduje się w tym specjalnym czasie darowanym jej przez historię, w którym zagraniczne wojaże jej obywateli nie okazują się wyłącznie wyjazdami z powodów politycznych, za pracą i chlebem (choć to wciąż dominuje), ale pojawia się spora już rzesza młodych i wykształconych ludzi, wyjeżdżających w celu poznania ad oculos dalekich krajów, innych kultur i po prostu przeżycia przygody. Do nich zapewne należy lekarz Marek Jaroszyk, opisujący swe wrażenia z podróży do Urugwaju.

Wigilia 2008 roku zastała nas w Colonia del Sacramento. Małe senne miasteczko leżące przy ujściu La Platy. Niby jedna z niewielu atrakcji turystycznych Urugwaju, miasto tysiąca latarń jawiło nam się jako spokojne, ciche i niezbyt podniecające. I w tym cały urok. Zatrzymaliśmy się w hostelu. Pokój niewielki, garderoba i łazienka z powszechnym w tym kraju bidetem. W Urugwaju bidet jest obowiązkowy. Przy pokoju ogród, zadaszone zaplecze kuchenne z komputerem i dużym grilem. Gospodarze jak zwykle w tej części świata mili, sympatyczni, pomocni i nie narzucający się. Szybko zaznajomiliśmy się z sąsiadką malarką i jej przyjaciółmi i rodzinką Argentyńczyków, którzy podobnie do nas zamierzała tu spędzić święta Bożego Narodzenia.

Chodziliśmy opalać i kąpać się w brązowej wodzie La Platy, włóczyliśmy się po sennych uliczkach pozdrawiając siedzących na gankach swoich domów mieszkańców, oglądając kolonialne budynki, jedząc,pijąc. Robiliśmy nada, czyli NIC, co jest tutaj najczęściej praktykowanym spędzaniem wolnych chwil.

Pobliski sklepik. Typ mydło i powidło. Zawsze tajemniczy i nieprzewidywalny. Towary rozmieszczone według jakiegoś tajemniczego harmonogramu. Pasta do zębów, chipsy, puszka sardynek, piwo. Czasu dużo to i w końcu się znalazło, co trzeba. Wędliny, sery, chleb sprzedawano zza lady. Przy kolejnej wizycie szukając pasty mogliśmy natknąć się w tym miejscu na gumy do żucia albo sztućce. Sklep żył własnym nieprzewidywalnym życiem, co sprawiało, że każde zakupy jawiły się jako wyprawa i swoiste wyzwanie. A to wchodzi dostawca z udźcem wołowym na ramieniu, a to czekamy 10 min na kasjerkę (akurat plotkuje z koleżanką na ławeczce nieopodal) a to uskok przed szarżującym sporym karaluchem. Lubimy spokojne życie pełne niespodzianek.

Miasteczko najbardziej efektownie prezentuje się nocą. To owe tysiące starych lamp, oświetlone pomosty z zacumowanymi jachtami wcinające się daleko w rzekę, brukowane uliczki, cisza, zapach i szum rzeki. Sąsiadka-malarka. W swojej pracowni malowała, gotowała swojemu małemu dziecku, zarobkowo uczyła chętnych rysunku i oczywiście przyjmowała gości. Moja żona i Malarka miały wspólne tematy, ja opróżniałem butelki wina z jej znajomymi.

Rodzina Argentyńczyków:

Mama-sympatyczna, sporo pijąca, wesoła kobitka. Córka-potatuowana, zakolczykowana tu i ówdzie, młoda, mała, wschodząca gwiazda reżyserii. Miała już na koncie parę sukcesów oraz mówiła powoli i wyraźnie, co ułatwiało nam komunikację. Synek-Mauricio-długowłosy, ruchliwy weterynarz z kolczykiem w uchu, pełniący w tym momencie rolę głowy Rodziny, nauczył mnie prawidłowo parzyć i pić Yerbę.

W całej Ameryce Łacińskiej najważniejsze są Święta Wielkanocne. Boże Narodzenie obchodzi się, ale bez wielkiego przytupu. Szopki w kościołach, trochę dekoracji na mieście i spotkania z przyjaciółmi. Nadszedł dzień wigilii. Zaprosiliśmy Gospodarzy, Argentyńczyków i jeszcze paru nowo poznanych znajomych.

Już wcześniej zaplanowaliśmy, że będzie to WIGILIA POLSKA. Krzątaliśmy się z Renatą po kuchennym zapleczu. W mojej rodzinie Wigilia jest uroczysta. Najpierw modlitwa, opłatek, życzenia, ucztowanie, prezenty i...dalej ucztowanie, Pasterka, ucztowanie i lulu.

Dodatkowa zastawa dla wędrowca, co najmniej 12 potraw, żadnego mięcha i alkoholu.

W Colonia del Sacramento wyglądało to nieco inaczej. O 18 zaczęli schodzić się goście. Stół był gotowy, ilość potraw i dodatkowe nakrycie. Jako szefowa Renata zmówiła modlitwę, opłatek (przywieziony z kraju), życzenia i ...do stołu. Menu nie tak zróżnicowane jak w domu, ale: Śledzie z Polski - przyprawy, olej,cebulka; Sałatka Warzywna - miejscowe produkty (groszek, ziemniaki, kiszony ogórek, jabłka, marchewka i oczywiście majonez); ta typowo polska sałatka notabene na całym świecie nazywana jest ruską; Chrzan z Polski - ważny element świątecznego stołu w moim domu; Sałatka z pomidorów - czosnek, przyprawy, olej, ocet, cukier; Barszcz czerwony z Polski - zapieprzony, zamajerankowany i zaczosnkowany; trochę innych potraw zmontowanych z miejscowych produktów.

Wesoło, sympatycznie i miło. Nasze typowo polskie dania znikały szybko i cieszyły się ogroooomnym wzięciem. Muszę pochwalić się doprawionym barszczem z torebek, bo tylko dolewałem gościom ze sporego gara. Pojedliśmy. Renata - najbardziej znana malarka na świecie (obrazy od Tbilisi, przez Paryż, do Nowego Jorku) wręczyła Gospodyni Prezent Świąteczny - jeden ze swoich obrazów przywiezionych z Polski. Była wzruszona. Gospodyni oczywiście, ale i my - reszta też.. Stół opustoszał, większość Gości rozeszła się.

Zostaliśmy z rodzinką Argentyńczyków. Mauricio przejął inicjatywę. Grill Wiecie, co to jest grill? Ja do tej Wigilii nie wiedziałem. Duże murowane palenisko nakryte grubymi prętami. Najpierw ognisko z drewna wewnątrz. Krata się powoli rozgrzewa, ogień bucha. Na kratę idzie worek węgla drzewnego.

Czekamy.

Żarzący się węgiel powoli spada poprzez kraty na dno paleniska Czas na mięso. Jest. Noga cielęca i noga barania. Nie kotleciki, bitki, skrawki W całości.

Czekamy, rozmawiamy, czekamy, popijamy i czekamy Osmalony i spocony Mauricio przewraca nogi, grzebie w żarze, polewa wodą.

Długo.

Zapach, oczekiwanie, Argentyńczyk w akcji. Apetyt powraca i się wzmaga z każdym przewróceniem nogi.

Nareszcie.

Mauricio odkrawa kawały mięsa i lokuje nam na talerzach. Papież zezwolił. To zajadamy się z trzęsącymi się uszami prosząc o kolejne dokładki. Mamłazja jakby to ujął mój Wujek Andrzej.

Dochodzi północ.

Zabieramy koce, flaszki i idziemy nad rzekę. To tutejszy zwyczaj. Pełno ludzi na piasku, trawie, chodzą,biegają, tańczą, składają sobie życzenia. Zaczyna się kanonada.

Montevideo i Buenos Aires, Urugwaj i Argentyna rozdzielone ujściem La Platy zaczynają wojnę. Choć różnica czasu wynosi 1 godzinę na obu brzegach rzeki odpalają ładunki. Kto tym razem lepszy?

Tysiące różnokolorowych fajerwerków, rac, rakiet i cholera wie czego jeszcze, rozświetlają niebo po obu stronach rzeki.

Takie tu zwyczaje. I to nie Sylwester ale Wigilia. Pokaz siły trwa około godziny, powoli wszystko się uspokaja. Biesiadujemy jeszcze trochę na plaży. A potem... lulu jak w domu.

Marek Jaroszyk, Urugwaj/Polska, 8 listopada 2011 r.

Na zdjęciu (autora): migawki z Wigilii.


Source: PAP
Martin Transports International
CalPolonia
AzPolonia