NewYorkPolonia >> Artykuł
Gorzki smak powrotów

Data wstawienia: 8 czerwca, 2010

Red. PdP publikuje dość często anonse ministerialnego portalu powroty.gov zachęcające rodaków z zagranicy, zamierzających wracać do kraju, do korzystania na czacie z porad polskich specjalistów w zakresie prawa pracy, ubezpieczeń, podatków etc. w celu bezkolizyjnego i miękkiego lądowania w gospodarce krajowej. Krystyna Koziewicz z Berlina opisuje, znaną sobie z autopsji, mniej optymistyczną wersję rozkręcania własnego biznesu w kraju.

Z górą 20 lat temu osiadłam za granicą mając za sobą doświadczenia nie tylko pustych półek sklepowych, ale również kontaktów z ówczesnymi urzędnikami. Jeden z incydentów utkwił mi szczególnie w pamięci. Dotyczył bolesnej sprawy, znanej niemal każdemu Polakowi, tzn. wszelkich działań, które przyspieszyłyby otrzymanie mieszkania.

Po latach wyczekiwania, już brzemienna, udałam się z prośbą do prezydenta mojego miasta i powołując się na przepis ułatwiający mi jakoby przyznania lokum (wychowałam się w domu dziecka) – liczyłam na życzliwość z jego strony. Wpierw musiałam odpowiednio wyczekać, wyprosić, wybłagać, wydeptać, bo sekretarka w żaden sposób nie umiała zmieścić mnie w harmonogramie godzin przyjęć prezydenta. Wykazałam się jednak determinacją i w końcu otrzymałam prawo stanięcia przed obliczem Jego Eminencji.

Łypnął kątem oka na podanie, potem na mój coraz bardziej zarysowujący się brzuszek i wygłosił orację, którą zapamiętałam do końca życia, nie ze względu na stylistyczną doskonałość monologu, lecz absolutną niekompetencję i niewiedzę owego pana. Prezydent ów w łaskawości swojej pouczył mnie, że należało wcześniej pomyśleć o mieszkaniu i meblach, a dopiero potem zająć się prokreacją, tak więc moja żywiołowość biologiczna była w jego oczach naganna. Mogłam wprawdzie przedstawić na poczekaniu wynik rachunku prostego i dowieść, że matką mogłabym zostać dopiero w wieku ok. 65 lat, ale zrozumiałam, że nie ma w tym najmniejszego sensu. Więc wybiegłam z gabinetu prezydenta żałując, że w ogóle starałam się tak uparcie o widzenie.

Po latach przeżywam swoiste deja'''''''' vu. Ofiarą polskich urzędów jest teraz mój syn, który naiwnie uwierzył w hasła propagujące powrót do kraju i po optymistycznych lekturach broszur informacyjnych skłaniających do powrotu w ojczyste strony, wraz z rodziną i gotówką uzbieraną za oceanem, przeprowadził się w rodzinne strony. Zakupił w Kanadzie sprzęt do prowadzenia działalności, oczekiwał szybkiego rozruchu.

I tu zaczęła się gehenna. Pieniądze topniały szybko, a syn rozruszać biznesu nie może, bo potrzebna jest zgoda tego, tamtego, nie bardzo wiadomo kogo, więc odsyłają tu i tam, w te i nazad i tak w kółko Macieju. Jednym słowem „nie z naszej winy, a urzędników nie możemy rozpocząć działalności usługowej” - jak powiadają. Wybiegane wcześniej zaświadczenia, certyfikaty, licencje i atesty coraz bardziej wypychają teczki domowego biurka, ale ostatecznego pozwolenia jak nie było, tak nie ma, gdy tymczasem inne, poprzednie wybiegane, straciły ważność. W jednym z urzędów towarzyszyłam jako obserwator. Oto moje spostrzeżenia.

Biura komfortowo wyposażone ze środków UE, technika na najwyższym poziomie, a za pulpitami sekretarki, asystentki, i Bóg jeden raczy wiedzieć co za personel, pozbawiony elementarnej wiedzy i kompetencji. Wszyscy oczekują na decyzję kierownika, którego właśnie nie ma, a tylko on jeden (wyśniony, wymarzony), jak zechce – rozstrzygnie: „Proszę złożyć, a pan kierownik….”. A kierownik na sesji, naradzie, spotkaniu, w delegacji, albo po prostu przyjąć nie może. Bez kierownika urząd jest bezradny. Znajomi twierdzą, że syn nie uwzględnił przyspieszacza najważniejszego, wspomagającego wydanie decyzji…

Nie chcę jednak w to wierzyć, a póki co cisną się natrętnie myśli. Co z tego, że wybiera się w Polsce demokratyczny rząd, że walczy się o sprawne, lokalne władze, jeśli owe władze obsługuje „jakoby urzędnik”, który pozbawiony jest uprawnień, a ja podejrzewam nawet, że ich mieć nie bardzo chce. Po co? Wygodnie, rozkosznie i za nic nie odpowiada: „Co złego to nie ja”! Apatia urzędnicza w Polsce jest powszechna i to właśnie ich, urzędników, powinno się kontrolować i rozliczać. Jest akurat odwrotnie. Nawet jeśli się uda otworzyć tzw. biznes, urzędnicy – kontrolerzy bezustannie gnębią nieszczęśników, ścigając ich absurdalnym przepisami i ustawami. Pytam – kto wymyśla owe bezsensowne zarządzenia? Komu one służą?

Dziś opowiadanie o zakładaniu samodzielnej działalności w Polsce, a potem o ustawicznych kontrolach wpisuje się na stałe w pejzaż polskiego piekiełka urzędniczo– administracyjnego. Niestety!

Krystyna Koziewicz, Berlin, 1 czerwca 2010 r.

Source: PAP

Martin Transports International
CalPolonia
AzPolonia