NewYorkPolonia >> Artykuł
Amerykańskiego kryzysu wspólny mianownik

Data wstawienia: 27 października, 2011

Od dłuższego czasu wśród zamętu informacji dostarczanych przez tak zwane media głównego nurtu staram się zrozumieć kierunek, w jakim zmierza nasza, czyli amerykańska, ekonomia a za nią reszta tak zwanego „wolnego świata” - pisze dr inż. Jan Czekajewski w kolejnej analizie sytuacji gospodarczo-społecznej USA.

Nie sposób też zrozumieć sytuację z rozmów z bliskimi znajomymi, którzy, mimo, że w Ameryce dobrze się urządzili nie mogą się rozstać z marksistowską urawniłowką. Łatwo kupują oni argument tych z lewicy, że kryzys wynika ze zbyt małych podatków, jakimi są obłożeni milionerzy. Każdy z tych uciekinierów od komunizmu tak ustawia próg podatkowy, aby większymi podatkami byli obłożeni ci, którzy zarabiają więcej od niego. Nie biorą pod uwagę, że żyją w domach, których metraż przewyższa 10 razy, metraż dozwolony przez Pierwszego Sekretarza KC PZPR, Wiesława Gomułkę, i jeśli ich życzeniom stanie się zadość to będą musieli podzielić swoją przestrzeń życiową z wielodzietnymi rodzinami ludzi, którzy stracili prace i domy, na których spłaty pożyczek nie było ich stać.

A wiec, kto jest winny? To pytanie trapi mnie od dawna, gdyż wśród setek różnych zarzutów i scenariuszy żaden nie wygląda przekonywająco. Chodzi mi o możliwie wspólny mianownik winy, nie wdając się w szczegóły.

Wedle mnie winni są wszyscy. Winne jest społeczeństwo, rząd w postaci Kongresu, Senatu i Prezydenta oraz oligarchia bankowa.

Czemu jest winne społeczeństwo?

Jak wiadomo społeczeństwo jest łatwo kontrolowane przez media, głównie telewizję i wierzy, że mu się należy więcej niż jest w stanie wytworzyć.

W amerykańskim systemie demokratycznym, czyli w systemie gdzie większość głosów jest kupiona za największą ilość pieniędzy na kampanię wyborczą, ludziom wydaje się, że są obdarzeni przez Boga specjalnymi prawami do dostatniego życia. Społeczeństwo pozostaje bierne i zadowolone, tak długo jak jego stopa życiowa wzrasta. W wypadku jednak zamętu w ekonomii, spowodowanym miedzy innymi konkurencją innych społeczeństw (Chiny) o niższych kosztach pracy, w społeczeństwie powstaje ferment niezadowolenia, jaki widzimy obecnie. Tego przykładem są demonstracje przed budynkiem giełdy w Nowym Jorku, które także wybuchły w wielu innych miastach amerykańskich i europejskich.

Nie przypuszczam, aby wśród tych protestantów byli inżynierowie elektronicy albo specjaliści od projektowania systemów chemicznych. Ludzie ci są albo niezadowoleni ze swych stosunkowo niskich zarobków, albo są bezrobotnymi z wysokimi ambicjami, albo zazdroszczą tym pracownikom z Wall Street, których średni zarobek w roku 2010 był 5.1 razy wyższy niż zarobek w innych dziedzinach prywatnej gospodarki i wynosił $361,330 ( NYT, Nicholas D. Kristof, America,s Prime Scream” , niedziela, 16 października, 2011 r.). Młodzi ambitni ludzie od kilku lat widząc kilkakrotnie wyższe zarobki w „przemyśle finansowym” tam kierowali swe kroki i zainteresowania.

Mój znajmy wykładający metody zarządzania pracami naukowymi, zauważył brak zainteresowania jego specjalnością. Jego studenci chcieliby, aby ich nauczył magii zwanej „marketing”, czyli metody sprzedaży. Trudno tych młodych ludzi winić, jeśli porównują mizerne zarobki w trudnych dziedzinach inżynierii z kilkakrotnie wyższym zarobkami w dziedzinie handlowej. Ostatnie wydarzenia spowodują również bezrobocie wśród tych, którzy chcieliby dołączyć do 1% najlepiej zarabiających studiując kierunki finansowe. W sumie młodzież amerykańska nie specjalizuje się w dziedzinach inżynierii, nie mówiąc o ludziach z produkcji, których miejsca pracy zostały przeniesione do Chin i Meksyku. W konsekwencji rośnie liczba ludzi bezrobotnych, albo z własnego błędnego wyboru kariery, albo z powodu zamknięcia możliwości w przemyśle, który wyemigrował...

Dla zaspokojenia społeczeństwa rząd zniósł bariery celne i w konsekwencji zalano rynek tanimi produktami z Chin.

Innym elementem amerykańskiego „cudu gospodarczego”, sponsorowanego przez rząd i banki, był przemysł budowy domów jednorodzinnych, oczywiście za pożyczone pieniądze, których procenty na dłuższą metę przewyższały możliwości ich spłaty. Wynikało to chyba z tego, że trudno jest budować domy w Chinach i je przewozić do USA.

Przez jakiś czas ten system powodował względny spokój społeczny, do momentu, kiedy kryzys bankowy w roku 2008 ujawnił, że miliony domów kosztują mniej niż pożyczki, za które je zbudowano. W Kalifornii jest takich domów 2,09 miliona, na Florydzie - 1,97 miliona a w moim stanie Ohio tylko 490 tysięcy.

Kryzys bezrobocia powiększył napięcia społeczne. Oczywiście nikt nie obwinia siebie samego za błąd w zakupie domu, czy błędnego wyboru kierunku studiów. Wedle tych ludzi winny jest rząd i banksterzy (terminologiczny zlepek bankierów z gangsterami). Czy społeczeństwo ma racje? I tak, i nie. Z rozmów ze zniechęconymi obywatelami Ameryki, odnoszę wrażenie, że nie tyle chodzi im o ukrócenie ekscesów elity bankowej, ile wymuszenie urawniłowki, w której luksus niektórych nie drażniłby większości innych, mniej zarabiających.

Wśród mych znajomych przypominam sobie rozmowę z lekarką z Polski, która po 15 latach pobytu w USA wróciła do Warszawy. Wedle niej „wszyscy ludzie winni zarabiać, lub dostawać tyle pieniędzy, aby starczyło im na wygodne życie. Ci, którzy są ambitni, mogą zarabiać więcej, ale nie za dużo”.

Jeśli zgodzimy się ze stwierdzeniem, że skandalem jest, aby 1% Amerykanów kontrolowało 90% bogactwa kraju, to jednocześnie winniśmy zauważyć, że te 90% biednych i przeciętnie zamożnych starało się dołączyć do tej grupy 1% uprzywilejowanych. Oni wybrali najłatwiejszą metodę poprzez pożyczki zaciągane bez uwagi na swoje możliwości ich spłacenia. Jedynym wytłumaczeniem takiego ludzkiego zachowana jest fakt, że społeczeństwo zawierzyło rządowi, który winien wiedzieć lepiej i ich od takich decyzji powstrzymać. Tutaj należy im przyznać racje, gdyż jak pamiętam celem rządu, było „zapewnienie” każdemu Amerykaninowi dachu nad głową, czyli własnego domu. Bankom, które odmawiały pożyczek ludziom biednym, wytaczano procesy o dyskryminację rasową. Banki ubezpieczały swe pożyczki w organizacjach rządowych lub quasi rządowych i rozdawały takie pożyczki na prawo i lewo.

Rząd

Sumując, rząd winien być elementem hamującym ekscesy zarówno społeczeństwa jak i elity bankowej. Niestety rząd, a szczególnie kongres i senat w opiniach Amerykanów jest skorumpowany i niezdolny do ustalenia właściwych uprawnień i regulacji. Jedynym jego celem jest utrzymanie swych pozycji w kolejnych wyborach. Wszystkie inne cele są drugorzędne, łącznie z dobrem Kraju.

Na dodatek poza wyborami nie ma limitu ilości kadencji dla senatorów i kongresmenów. Niektórzy, jak Joseph Kennedy, zasiadali tam dożywotnio. Urząd prezydenta też podlega manipulacji przez różne źródła wpływów, z których chyba największym jest Pentagon i jego przemysłowa otoczka zwana Kompleksem Przemysłowo-Wojskowym. Ich ambicje i cele, przewyższają nasze, czyli USA, możliwości finansowe i militarne.

W ostatniej debacie kandydatów na prezydenta USA jedynie jeden kandydat, Ron Paul, odważył się wspomnieć, że USA jest bankrutem, którego nie stać na bazy sil zbrojnych w 150 krajach świata. Oczywiście jego wypowiedź, że jest przeciwny pomocy zagranicznej dla innych krajów, łącznie z Izrćlem, nie spotkała się z przychylnym przyjęciem wśród uczestników spotkania w Las Vegas. Ludzie tak się przyzwyczaili do potęgi Stanów Zjednoczonych, że wspomnienie, iż USA ma długi, których nie jest wstanie uregulować, biorą, jako bredzenie maniaka, za jakiego Ron Paul,a uważają.

Banki

Czy banki są winne naszemu kryzysowi? Tylko pośrednio. Bez ustaw które by uniemożliwiły bankierom wypłacanie sobie astronomicznych premii, podczas gdy ich banki plajtowały, sytuacja byłaby niemożliwa. Jak na razie żaden z bankierów winny za kryzys w roku 2008 nie został postawiony przed sądem. Jest to o tyle możliwe, że koteria finansowa najprzód wymusza na kongresie i senacie korzystne dla niej prawa, do których się później stosuje. Tylko naiwni opryszkowie jak skazany na dożywocie „inwestor”, Bernard Madoff uciekają się do niezgodnych z istniejącym „prawem” przekrętów. Ci z Dużej Ligi Bankowej i Korporacyjnej nie muszą unikać prawa, jako że oni to prawo sami piszą.

Protesty

Na tle tej bardzo poważnej sytuacji ekonomicznej spowodowanej zadłużeniem, które sięga 54,56 amerykańskich trylionów ( polskich bilionów) dyskusja, kogo należy opodatkować więcej, popularna zarówno wśród społeczeństwa jak i polskiej emigracji, traci jakikolwiek sens. Nawet 90% podatku od tych, co zarabiają powyżej miliona dolarów nie pokryje krajowych długów.

Wedle oficjalnych danych dostępnych dla każdego na stronie internetowej:

www.usdebtclock.org .

Stosunek całkowitego długu do PKB (produkt krajowy brutto) wynosi 99,1%. Dług przypadający na każdego obywatela wynosi $174,642 a dług przypadający na jedną rodzinę składającą się z 4 osób wynosi $662,230.-

W kraju pojawiły się dwie grupy oprotestowujące metody zarządzania krajem. Jedna z nich prawicowa, nawiązująca do całkowitej liberalizacji gospodarki, to tak zwana Tea Party (Partia Herbaciana). Nazwa tej partii ma swe źródło w grupie rewolucjonistów z okresu walki o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Wtedy to grupa, nazwana Tea Party wtargnęła na pokład statku w porcie Bostonu, zawierającego opodatkowaną przez Brytyjczyków herbatę i wyrzuciła skrzynie z herbatą do wody.

Drugie zjawisko, to zgromadzenie młodzieży, niezadowolonej z bankierów na Wall Street, którzy okupują od kilku tygodni park pobliski Wall Street. Protest tego rodzaju rozszedł się daleko na inne stolice i miasta, także europejskie.

Obydwie organizacje dają do zrozumienia, że nie są zadowolone z istniejącego stanu rzeczy i czują się bezsilne w istniejącym, skorumpowanym przez różne interesy systemie. Wedle nich wybory, które wedle nich są manipulowane przez pieniądze przeznaczone na kampanie wyborczą nie rozwiązują problemów, jakie ich trapią. Kandydaci z obydwu partii posługują się wyświechtanymi frazesami i mówią społeczeństwu jedynie to, co podoba się wyborcom.

Takich protestów nie widziałem w USA od czasów wojny wietnamskiej, ale wtedy chodziło głownie o zaprzestanie wojny, dzisiaj jedynie grupa okupująca Wall Steet w części krytykuje wojny w Iraku i Afganistanie, natomiast Tea Party jest do tej absurdalnej wojaczki ciągle zapalona. Obydwie grupy dążą do zmiany systemu władzy. Tea Party ma charakter prawicowy i jak sama nazwa wskazuje nawiązuje do wczesnych tradycji republikańskich, kiedy to system gospodarczy US był dużo prostszy, a kraj rolniczy.

Natomiast protestanci na Wall Street przedstawiają w swej masie element lewicowy, wedle którego hasło „odebrać bogatym i dać biednym” ( głównie im) jest bardzo popularne. Jest wątpliwe czy ci, którzy przez tak długi okres manipulowali wyborami i zatarli różnice miedzy dwoma partiami, Demokratami i Republikanami, to zrozumieją i przeprowadzą radykalne reformy w systemie bankowym i wyborczym.

Niestety nie widzę innego rozwiązania pozbycia się olbrzymiego długu niż deklaracja bankructwa poprzez inflację. Należy mieć jedynie nadzieję, że inflacja będzie kontrolowana i nie osiągnie rozmiarów inflacji jaką doświadczyli Niemcy po pierwszej wojnie światowej, kiedy to robotnikom wypłacano wynagrodzenie dwa razy dziennie, a znaczek pocztowy kosztował 10 000 marek. Obawiam się, że jeśli sytuacja ekonomiczna się pogorszy może dojść do zamieszek, których nikt sobie nie życzy, a które mogą kosztować ludzkie życie, a nie tylko życiowy dorobek. Co gorsze, na ich fali może wypłynąć charyzmatyczny przywódca, coś w rodzaju Hitlera, który obieca społeczeństwu „gruszki na wierzbie” i zaprowadzi „porządek” wedle swojej ideologii.

Jedyny apel do Rządu , Prezydenta i Bankierów jaki mam, to szybka konieczność gruntownych reform, bez których grozi nam zamęt, może rewolucja która zmiecie istniejący system władzy, a przy okazji zdemoluje nasz kraj.

Z New York Times (26 października 2011 r.) możemy się dowiedzieć, że tylko 10% Amerykanów ufa rządowi w Waszyngtonie. Czy władza wyciągnie z tego wniosek? Zobaczymy.

Dr inż. Jan Czekajewski, Ohio, USA, 27 października 2011 r.

Autor jest absolwentem Politechniki Wrocławskiej i Uniwersytetu w Uppsali (Szwecja).


Źródło: PAP
Martin Transports International
CalPolonia
AzPolonia